poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Internet = wylęgarnia chamstwa i plugastwa?

W necie i poza nim trwa burza, rozpętana przez piątkową rozmowę Jacka Żakowskiego dot. chamstwa i wolności słowa w internecie. Temat chwytliwy, nie powiem, ale jakoś tak nie bardzo sensowny. Widocznie Panu Żakowskiemu, brakuje tematów, którymi potrafiłby wzbudzić emocje. W każdym razie, dlaczego nie widzę sensu takiej debaty?



Otóż, po pierwsze primo - wszyscy dobrze wiemy jak wygląda sprawa w Chinach, tak? Miliardowe państwo, komunizm, totalnie ocenzurowane media publiczne, prasa, internet. Specjalnie spreparowane Google, sypiące wynikami wyłącznie zaaprobowanymi przez władze (btw. nadal jestem pod wrażeniem ichnich speców, którzy tego dokonali), etc. etc. Wprowadzone obostrzenia, powodują niesmak i oburzenie na całym świecie, nieprawdaż? Pytanie: chcemy tego u siebie?

Po drugie primo - Każda akcja, powoduje reakcję. Czyli każda ingerencja w istniejącą strukturę Internetu, spowodowałaby falę, niekontrolowanej nijak, chęci sprzeciwienia się odgórnym nakazom! Wyobrażacie sobie, co by się działo? Czy naprawdę jesteśmy na to przygotowani? Chiny zatrudniają setki tysięcy, jeśli nie miliony, specjalistów ds. filtrowania zasobów sieci. Czy Polska ma odpowiednie zaplecze kadrowe i techniczne? Śmiem wątpić, za przykład można by podać choćby próby zamknięcia, głoszącego typowo rasistowskie poglądy, serwisu - redwatch. Od lat jakoś polskie władze nie dają sobie z nim rady i mimo wielu obietnic, strona wciąż funkcjonuje nad wyraz sprawnie, werbując nowych członków do swej organizacji, szerząc swe faszystowskie (podobnież w tym kraju zabronione) poglądy! Ocenzurowanie, tak złożonej i rozwiniętej sieci, jaką jest Internet, na pewno nie opiera się na założeniu kilku zapór, filtrujących pakiety. Cholera, ilość danych, jaka z roku na rok przepływa przez nasze łącza, jest niewyobrażalna! Już bardziej realnie, byłoby kompletnie odciąć nasz kraj od światowego internetu i pociągnąć kabelek bezpośrednio z Chin, przy czym na rynku stworzyć jedną jedyną firmę molocha, która zmonopolizowałaby dostawy sieci w kraju. Wykonalne? Może, tylko czy opłacalne?

Po trzecie, primo - kto uważa, że Nasz internet potrzebuje zmian? Czy będąc na ulicy, nie słyszymy wulgaryzmów? Czy, siedząc sobie spokojnie w domowym zaciszu, nie dotrze do naszych uszu, od czasu do czasu, jakaś zabłąkana "kurwa", poprzedzona pijackimi zlepkami, wykrzykiwanych na całe gardło, "dialogów"?? A teraz, czy siedząc przed komputerem, widząc jakiś bardzo wulgarny tekst, przykładowo na czyimś blogu, siejący nienawiścią, jadem, chamstwem i prostactwem, nie mamy czasami pewnego bardzo istotnego atutu, którego nie mamy, kiedy jesteśmy na ulicy/w pracy/w domu/etc. (no, chyba, że mała bójka o naszą rację, nas nie powstrzymuje), a który pozwala nam po prostu wyłączyć/przełączyć/ominąć daną stronę? Ba! Mało tego, odkąd rozpowszechnił się WEB 2.0, mamy możliwość, na bieżąco skomentowania wypocin danego delikwenta, powiedzenia mu, co o jego "pindoleniu" (za przeproszeniem) myślimy, przysłowiowego zbluzgania go jak szmaty (co w moim odczuciu trochę nas do niego upodabnia, ale... kto wie?), za jego paskudne myśli (i słowa)! Ot, cała potęga słowa pisanego, w naszych skromnych palcach, spoczywających przed naszym własnym nosem, na naszej własnej, osobistej klawiaturze! I to dzięki czemu? Ano, dzięki nieocenzurowanemu internetowi właśnie!

Proste? Ano, proste!

--------------------
Całej rozmowy o której mowa powyżej, można posłuchać tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz